sobota, 28 lutego 2015

Ostatni

Ostatni wieczór w Bangkoku minął spokojnie. Wjechaliśmy na obrotowy taras widokowy na 84 p Baiyoke Sky Tower - widok na Bangkok nocą super :-)



Ostatniego dnia się rozdzieliliśmy - Karolina wybrała się oglądać pałac tekowy, a ja z M i G wybraliśmy się do parku z insektarium oglądać motyle :-) Następnie spotkaliśmy się na wspólne zakupy i ostatni obiad i już przyszedł czas zbierać się na samolot.
Do Warszawy dolecieliśmy bez większych atrakcji, pomijając lot Airbusem A380 :-)


Airbus A 380 - ktoś się ucieszył :)


Oczekiwanie na lotnisku w Dubaju :)

Widok z okna hotelu :)

Park Królowej Sirikit

Waran? w parku

Insektarium w parku

Motylki :)

czwartek, 26 lutego 2015

Powrót do Bangkoku

Ostatni dzień na południu spędziliśmy leniwie - plaży w Ao Nang :-) no i niektórzy masażu :-)
Z ciekawostek podróżniczych. Z Ao Nang wracaliśmy do Krabi shared taxi. Wydawało nam się, że wsiadając we czwórkę zapełniliśmy ją do końca, ale po nas wsiadła pani obfitych kształtów, zmieściła się wzbudzając nasze zaskoczenie (fakt że jeden z panów stanął na schodku żeby to się udało). Kolejne 6 osób, w tym część z walizkami, przyjęliśmy ze spokojem i tylko z lekkim niedowierzaniem :-) na szczęście mieliśmy miejsca siedzące.


Do Bangkoku wracaliśmy autobusem klasy VIP (bo kto nam zabroni zaszaleć, w końcu był tylko o 40 pln droższy od zwykłego). Chyba zwykły autobus u mnie wygrał. Tu niby siedzenia szersze, i bardziej się mogą rozłożyć, ale... przy okazji zgnieciemy nogi osoby siedzącej za nami, czyli i tak zostaje pozycja półsiedząca. Na dodatek raczej siedzenia dostosowane są do osób niższych. Żeby było jeszcze przyjemniej w autobusie całą podróż śmierdziało starą toaletą publiczną, taką rzadko sprzątaną :-\ Umęczyłam się.
Do Bangkoku dotarliśmy koło 5 rano. Postanowiliśmy przejechać się autobusem miejskim - znów musiałam walczyć z chorobą lokomocyjną :-\
W Bangkoku koło 35 C. Postanowiliśmy wybrać się do muzeum narodowego licząc, że będzie tam chłodniej ze względu na eksponaty. Przeliczyliśmy się :-)
Muzeum narodowe w Bangkoku
Rydwan wykorzystywany do obchodów pogrzebowych



wtorek, 24 lutego 2015

Zatoka Phang Nga

Dzisiejsza wycieczka bardziej przypominała te opisywane na blogach :-)
Zatoka Phang Nga
Wyruszyliśmy z lekkim opóźnieniem, ale tym razem się nie stresowaliśmy. W połowie drogi mieliśmy postój, gdzie poznaliśmy naszą przewodniczkę (ladyboy) i dowiedzieliśmy się że nasza grupa będzie liczyła 30 osób :-)  Nawet byli Polacy.

Głównym celem wycieczki była wyspa Jamesa Bonda (a naszym rejs po zatoce i lasy namorzynowe.
Morze było wyjątkowo spokojne i specjalnie nie kołysało (w przeciwieństwie do poprzednich 2 wycieczek), rejs był krótki, 30 min na zdjęcia i ciąg dalszy.
Wyspa Jamesa Bonda
Część grupy miała wykupioną opcję z kajakami, my nie. Trochę się zdziwiliśmy bo kajaki były z 'przewodnikiem', który wiosłował, a pasażerowie mieli się tylko rozglądać... Oni opłynęli kawałek wysepki, my trochę więcej :-)  dalej było kolejne 20 min przerwy na soczek (i ew zakupy). Następnie popłynęliśmy do floating village (muslim) na obiad i znów 40 min na zakupy...

Floating Village
Kajaki i handel na wodzie :)
Z wioski do 'przystani' wzdłuż lasu namorzynowego i koniec pływania. Dalej już busem do świątyni z małpami (można kupić banany i kukurydzę i pokarmić- odpuściliśmy) i nad 'wodospad' się ochłodzić. Wodospad to trochę duże słowo, powiedziałabym strumyk z przełomami :-). Ale nogi udało się ochłodzić, i nawet pojedyncze rybki nas poskubały :-)
Powoli czujemy zbliżający się koniec urlopu. Jutro wracamy nocnym autobusem do Bangkoku, gdzie mamy jeszcze 1 nocleg i powrót do kraju...

poniedziałek, 23 lutego 2015

Krabi

Dziś przemieściliśmy się do Krabi, promem. To było przeżycie :-)
prom przepełniony, po drodze ludzie wysiadali i wsiadali prosto z łodzi, a tuż przed Krabi przesiadka części ludzi na inny prom...
Hotel mamy fajny i na szczęście mogliśmy się wcześniej zameldować :-)
Niestety dziś znów było gorąco i duszno, dla mnie za gorąco. Od hotelu do przystani longboatów jest <2 km a ledwo wytrzymałam. Najpierw popłyneliśmy na Railey - widoki ładne ale skwar i warkot łodzi trochę zepsuły odbiór. Następnie znów longtailem do Ao Nang i komentarz jak wyżej :-) Niestety wszyscy jesteśmy przypieczeni a słońca trudno unikać...
Jutro wycieczka do zatoki Phang Nga. Znów powinny być fajne widoki :-)
Zachód Słońca, Ao Nang
Ao Nang
Ao Nang
Widok z longtaila, okolice Ao Nang :)
Railey Bay
Railey Bay

Ao Nang

niedziela, 22 lutego 2015

Jedzenie, słońce, motorówka

Maya Bay
Dziś w ramach rozrywek mieliśmy całodniową wycieczkę motorówką na wyspy Ko Phi Phi (Ley i Don) i Bamboo.
Po wczorajszej wieczornej integracji wstanie przed 7.00 nie było proste, ale daliśmy radę :-)
Pierwszy raz płynęłam motorówką. Na początku byliśmy grzeczni i puściliśmy innych przodem - skończyło się na tym, że razem z M siedzieliśmy na tyle przy silnikach. Obawiam się, że jutro będę miała zakwasy od kurczowego trzymania się grubej rurki za plecami. Później już byłam mądrzejsza i wepchnęłam się na dziób - tu było nawet przyjemnie :-)
Odwiedziliśmy Maya bay- ładnie wygląda, ale tłum turystów i łodzi. Jak dla mnie 30 min, które mieliśmy to idealny czas jaki można spędzić na tej plaży. 



Longtaile przy Maya Beach

Nasza ekipa na Maya Beach :)

Później była przerwa na snurkowanie... Muszę się nauczyć dobrze pływać, bo chwilowo opcja wyskoczenia do wody nieznanej głębokości mnie nie pociąga. 
Snurkowanie w okolicach Ko Phi Phi

Kolejnym punktem podróży była wyspa Bamboo z piękną plażą i laguną. Tu mieliśmy 2 h na opalanie i pluskanie. Woda była super :-). Dawno się tyle nienaunosiłam :-) A już miałam unikać słońca... 


Na koniec wizyta na Ko Phi Phi Don. Niby miało być wchodzenie na punkt widokowy, ale dostaliśmy niecałą godzinę czasu wolnego, więc odpuściliśmy. Ogólnie wyspa nas nie zachwyciła.
Powrót na Ko Lantę znów na dziobie. Wszyscy spiekliśmy raka...

Ko Phi Phi
Jedzenie na Ko Lancie zasługuje na wspomnienie. Pierwszego dnia kolację jedliśmy w knajpie nad wodą - curry zawierało głównie cebulę, a porcje ryby były nie za duże. Wczoraj kolację zjedliśmy w knajpce w pobliżu. Wyglądała zachęcająco, dużo ludzi... I już wiemy dlaczego, na nasze rybki czekaliśmy ok 1,5-2h. Doszliśmy do wniosku, że w kuchni działa jedna osoba i kolejno szykuje zamówione dania. Jednak wielkość porcji i smak jedzenia wynagrodziły czekanie :-)  Dziś sprawdziliśmy inną knajpkę -tajskie jedzenie, dobre, bez cebuli:-)  i nawet tak długo nie czekaliśmy :-)
Jutro przenosimy się do Krabi.
Longtail Boat

piątek, 20 lutego 2015

Namorzyny, jaskinie, kajaki

Zgodnie z planem o 8:30 zostaliśmy odebrani z hotelu i zawiezieni do 'przystani' Thung Yee Peng wśród lasów namorzynowych. Widzieliśmy krabiki w i poskoczki mułowe, ale nie udało nam się zrobić im zdjęcia.
Następnie wypłynęliśmy łodzią do Koh Aung i wyspy Talabeng. Widoki przepiękne:-) 

Na longtail boat




Kajaki :)

Gdy już dopłynęliśmy do wyspy większość wycieczki przesiadła się na kajaki, popływać i pooglądać ją z bliska. Ja stwierdziłam, że przy moim lęku przed wodą zostaję w łodzi. Kiedyś pewnie spróbuję pływania kajakiem, ale nie na morzu i bliżej domu. 
Podobno było fajnie:-) 


Za to my, na łodzi mieliśmy rejs dookoła wyspy - po drugiej stronie były większe fale i trochę bujało ale widoki były super :-) 

Spotkaliśmy się w zatoczce, gdzie towarzystwo kajakowe już moczyło się w wodzie, więc dołączyliśmy do nich. Ponieważ nie byłam pewna jak głęboko jest w miejscu do którego dopłynęliśmy, do wody wyszłam w kapoku - czułam się jak boja :-)
Moje swobodne unoszenie się na wodzie zakończyło się, gdy prąd zniósł mnie na linkę od naszej kotwicy. Niestety potrzebowałam pomocy żeby się wydostać, ale udało się i już po chwili byłam na łodzi :-)
Dalej popłynęliśmy do jaskini. To znaczy ci na kajakach do jaskini wpłynęli, a my przycumowaliśmy u wrót. Miły pan (na oko lat naście) z obsługi stwierdził, że możemy przepłynąć do jaskini bo nie jest głęboko, tylko ok 3,5 m... Grześ załapał się na podwózkę kajakiem, a ja zostałam na łodzi czekając na kolejny kajak, który się nie pojawiał. Skończyło się tym, że zostałam przeholowana do jaskini :-)
Okazało się że są dwie jaskinie. Do drugiej wchodziło się dość stromo pod górkę po oponach, ja w połowie zrezygnowałam, podobnie jak Karoll i Marcin, Grzesiu poszedł (podobno dalej było gorzej, bo szlo się po korzeniu, i na dodatek było ciemno, a w jaskini nietoperze).
Karmienie małp :)









Do łodzi znów dopłynęłam na holu. Dobiliśmy do zatoczki w pobliżu, zebraliśmy resztę wycieczki i rozpoczęliśmy czekanie na Grzesia. Pan przewodnik powiedział, że ustalił z kolegą że tamten przywiezie Grzesia na swoim kajaku... Oczywiście przypłynął bez naszego kolegi, więc musieliśmy po niego podpłynąć. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się jeszcze na karmienie małp (my zjedliśmy owoce, małpy dostały skórki:-) 
























 Do hotelu zostaliśmy przywiezieni 'na pace' ale takiej z ławeczkami. Słońce prażyło, wiatr chłodził i niósł zapachy dżungli :-)  Super :-) 
Ko Lanta, widok z naszego środka transportu :)

Chwila chłodzenia w hotelu. Dwójka ochotników przyniosła jedzenie z bazaru - jakieś produkty rybne i kurczakowe na patyku, grillowane/smażone w głębokim tłuszczu, coś przypominającego omlet/biszkopt przełożonego słodką masą i owoce (mango, ananas). Całkiem niezłe :-)
Karoll z Grześkiem poszli już na plażę. Ja postanowiłam poczekać aż słońce przestanie tak prażyć bo i tak już mnie trochę przypiekło... Chociaż na opaleniznę raczej nie mam szans.











Ko Lanta

Trochę piasku, morze i już mi lepiej :-) Na koniec dnia masaż i drinki :-)
Na jutro rano zarezerwowaliśmy wycieczkę w okolice lasów namorzynowych, o 8.30 wyjazd. A popołudnie albo plażing albo skuter i zwiedzanie wyspy.
Niestety za oknem koncert, jest prawie północ i dalej grają, ciekawe o której skończą...


Knajpka przy brzegu

Long Beach Ko Lanta
Long Beach Ko Lanta