Trekking po dżungli wyglądał inaczej niż się spodziewałam. Zapomniałam, że jest pora sucha więc dżungla też jest z lekka wysuszona. Od naszego przewodnika dowiedzieliśmy się, że najlepszą porą na trekking w tych okolicach jest grudzień.
Przez cały wypad nie spotkaliśmy nawet jednego turysty :-)
Chodzenie w słońcu, po górach nie należy do moich ulubionych rozrywek, ale gdy pojawiał się cień i trochę płaskiego terenu było mi dobrze :-)
Lunch jedliśmy w wiosce naszego przewodnika. Nie daliśmy rady dojść do niej na czas więc zostaliśmy podwiezieni na pace :-) ciekawe doświadczenie :-)
W drodze powrotnej pooglądaliśmy trochę interior :-) Tu dużo rzeczy robionych jest przez ludzi - prace na polu, przy budowie dróg (wiązanie zbrojenia, wylewanie i rozprowadzanie betonu stojąc w nim po kostki).
Zobaczyliśmy też budowaną jeszcze świątynię z buddą stojącym na szczycie.
Po powrocie szybki prysznic i razem z Grzesiem poszliśmy na masaż. Tym razem trafił mi się młody Taj, jeszcze się uczący, lekko misiaczkowaty, z dużymi dłoniami. Trochę się bałam, ale było znośnie :-) Trudno o tajskim masażu mówić, że jest przyjemny...
Po drodze Grześ zrobił kolejne podejście do duriana. Był lepszy niż poprzednio, ale i tak mnie nie zachwycił.
Dzień zakończyliśmy kubełkiem rumu z colą.
Dziś dzień pożegnania z Chiang Mai. O 17.00 wsiadamy w pociąg do Bangkoku.
Teraz przed nami jeszcze tylko drobne zakupy, masaż i obiadek :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz